I zdawało mu się, że trudno już wydobyć się z tej głuszy i dzikiego otoczenia na właściwą ścieżkę. Las go otacza dokoła, w duszy coraz częściej panuje ciemność. Ścieżka zarasta coraz bardziej. Świadomość tego stanu budzi się coraz rzadziej i tylko na chwilę porusza drzemiące siły. Rozum i wola, sparaliżowane dawno, beznadziejnie zdaje się czekają na powrót do zdrowia.
Stosunki jego życia rozdrabniały się do mikroskopijnych rozmiarów, ale i z temi drobiazgami nie mógł sobie dać rady. Przerzucał się od jednych do drugich, jak z fali na falę, ale nigdy nie znajdował dość silnej woli, ażeby oprzeć się jednym, a rozumem opanować drugie.
Ciężko odczuwał też następstwa takiej spowiedzi przed sobą samym. Bezpłodne żale za przeszłem, gorące wyrzuty sumienia kłuły go, jak igły. Wszelkiemi siłami usiłował zrzucić z siebie ten ciężar wyrzutów, znaleźć winowajcę poza sobą i żądło sumienia ku niemu zwrócić. Ale na kogo?
— Wszystkiemu winien Zachar! — wyszeptał.
Przypomniawszy jednak wszystkie szczegóły sceny z Zacharem, twarz zapłonęła mu rumieńcem wstydu.
— Coby było, gdyby ktoś słyszał to wszystko? — myślał, drętwiejąc na samo wspomnienie. — Chwała Bogu, że Zachar nie potrafi opowiedzieć tego wszystkiego nikomu, zresztą, nikt mu nie uwierzy — dzięki Bogu.
Obłomow wzdychał, przeklinał siebie, przewracał się z boku na bok, szukał winowajcy i nie znajdował go. Wzdychania jego doszły nawet do uszu Zachara.
— O, jak go tam kwas rozpiera! — mruczał złośliwie Zachar.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.