Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczegoż to właśnie „taki“ jestem? — ze łzami prawie pytał sam siebie Obłomow i głowę wetknął pod kołdrę.
Szukając bez skutku tego złowrogiego pierwiastku, który mu przeszkadzał żyć, jak należy, jak żyją „inni“, westchnął, zamknął oczy i po kilku chwilach drzemka poczęła znowu opanowywać jego uczucia.
— Jabym także... pragnął... — myślał nie bez wysiłku — coś takiego... Czyż matka natura już tak bardzo mnie upośledziła? Ależ nie, Bogu dzięki... skarżyć się nie mogę...
Potem dało się słyszeć uspokajające westchnienie. Od wzruszenia przeszedł on do normalnego swego stanu — spokoju i apatji.
— Widocznie taki mój los... Cóż mam robić? — szeptał, gdy sen go już ogarniał.
— O dwa tysiące mniej dochodu — nagle głośno przez sen zawołał. — Zaraz, zaraz, poczekaj! — i przebudził się napoły.
— Jednak... ciekawą rzeczą byłoby wiedzieć... dlaczego ja jestem... „taki“? — przemówił znów szeptem. Powieki zamknęły się mu zupełnie. — Tak — dlaczego? Zapewne... stało się to... dlatego... — starał się wypowiedzieć — i nie wypowiedział.
Tak więc nie znalazł prawdziwej przyczyny. Język i usta zamarły w jednej chwili na niedopowiedzianej myśli i pozostały wpółotwarte. Zamiast wyrazu słyszeć się dało westchnienie, a po chwili słychać już było tylko równy oddech spokojnie śpiącego człowieka.
Sen powstrzymał powolny i leniwy bieg jego myśli i przeniósł go w jednej chwili w inną epokę, do innych ludzi, do innych miejsc.