Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Tam góry wydają się, jak gdyby były tylko naśladowaniem tych wielkich, strasznych gór, dźwigniętych przez naturę, ażeby niepokoić wyobraźnię. Jest to rząd pochyłych pagórków, z których przyjemnie, dla zabawy, zjeżdżać na grzbiecie lub siedzieć na wierzchołku, spoglądać w zamyśleniu na zachodzące słońce.
Rzeka płynie wesoło, swawoląc i igrając — to rozlewa się w szeroki staw, to bystrą nicią się przesuwa, to uspokaja się jakby w zamyśleniu i ledwie dostrzegalnie czołga po kamieniach, a po bokach jej szemrzą strumyki, jakby zapraszając do snu.
Cały zakątek w obszarze piętnastu lub dwudziestu wiorst — to szereg malowniczych wesołych, uśmiechniętych, widoków. Piaszczyste i łagodnie pochyłe brzegi rzeki, drobne krzaki, podsuwające się ku wodzie z pagórków, wykrzywiony parów ze strumykiem na dnie i gaj brzozowy, — wszystko to wydaje się po mistrzowsku dobrane jedno do drugiego i po mistrzowsku malownicze.
Zmęczone wstrząśnieniem lub nawet nieznające tego zakątku serce ludzkie pragnie się schronić do tego zapomnianego kącika i żyć tu nikomu nieznanem szczęściem. Wszystko wróży tam długowieczne życie do siwego włosa i do snu podobną, niedostrzeżoną przez nikogo, śmierć.
Prawidłowo i niezmącenie mijają tam pory roku. Według kalendarza, w marcu przychodzi wiosna, spłyną groźne potoki z pagórków, odtaje ziemia: ciepła para unosić się pocznie nad nią; chłop zrzuca swój kożuch, w jednej koszuli wychodzi na powietrze, i ręką zrobiwszy daszek nad czołem, długo cieszy się słońcem, z radością prostując