zrobiono na niego wyprawę z widłami i toporami — nagle znikł kędyś za górą. Do parowu zwożono padlinę; przypuszczano, że tam mogą być i wilcy i rozbójnicy i może jakieś takie zwierzęta, których nietylko w tej okolicy, ale i na świecie nie było.
Chłopiec nie czekał na ostrzeżenia matki i po śniadaniu zaraz pomknął na dziedziniec.
Z radosnym podziwem, jak gdyby po raz pierwszy go oglądał, obiegł dom rodzicielski dokoła, obejrzał go zewsząd — pochylone na bok ze starości wrota, osiadły trochę pośrodku dach domu, na którym porastał delikatny zielony mech, ruszający się ganek wraz z różnemi dobudówkami, zaniedbany stary sad.
Strasznie jeszcze przytem chciało mu się wyskoczyć na starą galeryjkę, otaczającą dom, ażeby stamtąd spojrzeć na rzeczkę, ale galeryjka bardzo podgniła, ledwie — ledwie się trzymała. Wolno chodzić tam tylko „ludziom“, ale „państwo“ — tam nie chodzi.
Chłopiec nie zważał na surowe ostrzeżenia matki i już się zbliżał do tak nęcących go wschodków, gdy na ganku ukazała się niania i w samą porę zdołała go pochwycić. Więc rzucił się w stronę szopy z sianem, ażeby krętemi wschodkami na wierzch się dostać; niania ledwie zdołała dobiec do szopy, Ilja Iljicz już pędził do gołębnika; ledwie przybiegła w porę, ażeby mu przeszkodzić, on już pędził na folwark, a stamtąd, Boże uchowaj, mógł się dostać i do parowu.
— Ach, Boże mój! co za chłopczysko niespokojne — mówiła niańka. — Nie możesz ani chwilki posiedzieć spokojnie, paniczu. Wstyd!
Cały dzień, i wszystkie dnie i wszystkie noce niani
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.