Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Do południa wszyscy się jeszcze więcej ruszali, troszczyli, wszystko żyło pełnem życiem pracy, ruchliwem, jak u mrówek. Wtenczas stukanie noży w kuchni było głośniejsze, służące po kilkakroć odbywały wędrówkę ze spiżarni do kuchni, niosąc podwójną ilość mąki i jaj; w kurnikach bywało więcej jęków i przelewania krwi.
Wypiekał się olbrzymi pasztet — pirog, — który sami państwo jeszcze na drugi dzień spożywać raczyli. Na trzeci i czwarty dzień resztki szły dopiero do garderoby. W ten sposób pirog dożywał swego życia do piątku, a wówczas dopiero, drogą osobliwej łaski, koniec jego, czerstwy i już bez nadziania, dostawał Antyp, który, przeżegnawszy się należycie, z nieustraszoną odwagą i trzaskiem łomotał tę skamieniałość, rozkoszując się świadomością, że jest to pirog „pański“, — jak archeolog, co z rozkoszą pije liche wino ze starożytnego czerepka.
A chłopiec ciągle patrzył i swoim dziecinnym umysłem wszystko obserwował. Widział on, jak po w kłopotach lecz z pożytkiem spędzonym poranku następowało południe i obiad.
Południe upalne. Na niebie nie widać jednego obłoczka. Słońce nieruchomo nad głową wisi i pali trawę. Powietrze jest bez ruchu. Ani woda, ani żaden listek nie drgnie na drzewie. Nad wsią i nad polem panuje niezmącona cisza — zdaje się, że wszystko wymarło. Słychać o dwadzieścia sążni, jak żuk przeleci i brzęczy. Donośnie i daleko płynie głos ludzki. Z gęstej trawy dolatuje tylko odgłos chrapania, jak gdyby ktoś spał tam słodkim snem.
W całym domu panuje niezmącona cisza. Nadszedł czas zwykłego poobiedniego spoczynku.
Dziecko widzi, że ojciec, matka, stara ciotka,