Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

A chłopczyk na wszystko patrzył i zapamiętywał.
On z nianią po obiedzie wychodził także na powietrze. Ale i niania, bez względu na całą surowość rozkazu baryni i wbrew swojej własnej woli, nie mogła się sprzeciwić opanowaniu jej przez sen. Ona ulegała także chorobie senności, panującej powszechnie w Obłomowce.
Z początku, pilnie uważała na dziecko, nie pozwalała daleko odejść od siebie, ostro karciła za swawolę, ale potem, czując zbliżające się oznaki zarazy, poczęła go prosić, aby nie wychodził za bramę, nie drażnił kozła, nie łaził do gołębnika.
Sama zaś siadała gdzieś w cieniu — na ganku, na progu piwnicy lub wprost na trawie, jakby się zdawało, w tym zamiarze, aby robić pończochę i pilnować dziecka. Wkrótce coraz leniwiej kiwając głową, starała się powstrzymać swawolę chłopaka.
— Ach, jeszcze wlezie ten swawolnik na galerję — myślała jak przez sen — albo, co gorsza, do parowu...
Głowa staruchy chyliła się do kolan, pończocha z rąk wypadła. Chłopiec zginął jej z przed oczu. Otworzywszy usta, poczęła lekko chrapać.
A on z niecierpliwością oczekiwał tej chwili, gdyż wtedy dopiero rozpoczynało się jego samodzielne życie.
Był wtedy jeden na całym świecie. Na palcach, cichutko uciekał od niani i oglądał wszystkich, gdzie kto spał tylko. Zatrzymał się. Popatrzył ciekawie na tego, który się budzi, plunie lub coś przez sen zamamroce, potem z drżącem sercem wskoczył na galerję, obleciał ją dokoła po trzęsących się deskach, właził do gołębnika, uciekał w głąb sadu, słuchał, jak brzęczą żuki i daleko śledził oczyma ich lot;