Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież ty go sam odebrałeś z rąk roznosiciela. Przypomnij sobie — taki był zabrukany!
— Skądże ja mam wiedzieć, gdzie go pan położył — mówił Zachar, uderzając ręką po różnych papierach, leżących na stole.
— Ty nigdy nic nie wiesz! W tamtem pudełku poszukaj! Może spadł za kanapę. Widzisz, oparcie od kanapy dotychczas niepoprawione. Mógłbyś przecie zawołać stolarza i kazać poprawić. Sam przecież złamałeś! O niczem nie pomyślisz!
— Nie łamałem wcale — odpowiedział Zachar, — sama się złamała. Nie wieki przecież miało trwać, musiało się kiedyś złamać!
Ilja Iljicz nie oponował.
— Cóż, znalazłeś? — zapytał.
— O, tu są jakieś listy.
— Nie te wcale!
— Innych niema — odrzekł Zachar.
— Dobrze, dobrze — ruszaj! — niecierpliwie odpowiedział Obłomow. — Jak wstanę, sam poszukam.
Zachar wrócił do siebie. Ledwie oparł się rękami o leżankę, gdy usłyszał gwałtowne wołanie:
— Zachar! Zachar!
— Ach, Boże mój! — mruczał, wchodząc do gabinetu. — Co to za męczarnia! Gdyby już śmierć rychlej mnie zabrała!
— Czego pan chce — mówił — opierając się jedną ręką o odrzwia i stojąc bokiem, lekceważąco zwrócony do Obłomowa tak, że ledwie półokiem mógł go widzieć, a Obłomow widział tylko jedną stronę bokobrodu, nastroszoną jak krzak, z którego lada chwila jakiś ptak wyleci.
— Chustkę do nosa! Prędzej! Mógłbyś się sam