Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

przekonać się, ile kopic siana ukoszono, ile nażęto, i ukarać, kogo należy, za próżniactwo. Lecz gdy mu chustkę od nosa nierychło podadzą, krzyczy o nieporządku w domu i gotów jest cały dom do góry nogami przewrócić.
Może w dziecinnym jego umyśle dawno rozwiązała się zagadka, że tak właśnie a nie inaczej żyć trzeba, jak żyją koło niego wszyscy starsi ludzie. W jaki sposób inaczej mógłby on rozwiązać tę zagadkę?
A cóż robiono w Obłomówce?
Czy zapytywał tam kto siebie: poco życie dane człowiekowi? Bóg wie. Jak odpowiadano na to pytanie? Prawdopodobnie nie odpowiadano wcale, tak rzecz cała wydawała się prostą i jasną.
Nie dochodził tam nigdy słuch o ciężkiem, pracowitem życiu, o ludziach, którzy noszą w duszy swojej troski ciężkiej pracy — snujących się bez potrzeby z jednego końca ziemi na drugi lub poświęcających całe życie wiecznej, nieskończonej pracy.
Niezbyt także wierzyli Obłomowcy w istnienie zmartwień duchowych i za życie nie uważali wiecznych dążeń ku czemuś. Obawiali się jak ognia budzenia wszelkich namiętności. Jak u innych ludzi życie spalało się od wulkanicznej pracy wewnętrznego duchowego ognia, tak dusza Obłomowców spokojnie, bez przeszkód topiła się w miękkiem ciele.
Nie znaczyło ich życie, jak innych, ani przedwczesnemi zmarszczkami, ni moralnemi, wstrząsającemi ciosami i cierpieniem.
Dobrzy ci ludzie nieinaczej patrzyli na życie, jak na ideał spokoju i bezczynności, który w rzadkich wypadkach może być tylko zamącony czemś nie-