Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

przeżegna i przemówi: Boże, zmiłuj się nade mną.
Za nim ziewnie sąsiad, potem drugi, jak gdyby na komendę otwierają usta — i tak zaraźliwa rozrywka obejdzie wszystkich. Czasem tylko u kogoś przy mocniejszem ziewnięciu łza się ukaże.
Ilja Iwanowicz podejdzie do okna, spojrzy i powie z pewnem zdziwieniem:
— Dopiero piąta godzina, a już tak ciemno.
— Tak — ktoś odpowie — w tym czasie zwykle ciemno, przychodzą długie wieczory.
Na wiosnę zdziwi się i ucieszy, że następują już dnie dłuższe. Spytajcie jednak, poco im te długie dnie — sami nie wiedzą.
I znowu wszyscy milczą.
Ktoś pocznie rozjaśniać świecę, która nagle zgaśnie. Wszyscy się wstrząsną.
— Gość nieoczekiwany — ktoś powie koniecznie.
Czasem na ten temat nawiąże się rozmowa.
— Któżby to mógł być? — odezwie się pani domu. — Może Nastasja Fiodorówna? Ach, dałby to Bóg! Ale nie, ona może dopiero przed świętami przyjechać. Cóżby to była za radość! Tobyśmy się nacałowały i napłakały razem! I na ranne nabożeństwo, i na mszę razem. Ale nie zdążyłabym za nią. Ja, chociaż młodszą jestem od niej, nie potrafiłabym stać tak długo!
— A kiedyżto ona odjechała od nas? — spyta Ilja Iwanowicz. — Zdaje się po świętym Eljaszu?
— Cóż, ty, Ilja Iwanowicz, naplączesz zawsze! O wiele wcześniej wyjechała.
— Zdaje się, że na św. Piotra i Pawła tu była — twierdzi Ilja Iwanowicz.