że uśmiech ogarnął nawet bokobrody, aż się rozsunęły na dwie strony, a cała twarz wyglądała, jak jedna wielka czerwona plama.
— Czyż to moja wina, że pluskwy są na świecie? — zauważył z pewnem zdziwieniem. — Czy to ja je stworzyłem?
— Przecież to od brudu — powiedział Obłomow. — Poco ty kłamiesz tylko?
— I brudy nie ja wymyśliłem.
— U ciebie przecież myszy po nocy biegają — ja słyszę.
— I myszy przecież nie ja wymyśliłem. Takiego paskudztwa, jak myszy, koty, pluskwy, wszędzie mnóstwo.
— Przecież gdzie indziej niema ani moli, ani pluskiew.
Na twarzy Zachara malowało się niedowierzanie, a raczej pewność, że to nie może być prawdą.
— U mnie tego wszystkiego mnóstwo, każdej pluskwy nie upilnuję, w każdą szczelinkę nie zalezę.
A sam Obłomow zdaje się myślał: cóżby to było za spanie bez pluskiew.
— Zamiataj, śmiecie zabieraj z kątów — uczył Obłomow — i nie będzie tego wszystkiego.
— Dzisiaj sprzątniesz, a jutro znowu jest! — zauważył Zachar.
— Nie nazbiera się! Nie powinno.
— Nazbiera się! Ja wiem — twierdził Zachar.
— Jak nazbiera się, to wymieć!
— Jakto? Codziennie wszystkie kąty sprzątać? — spytał Zachar. Co to za życie! Niech lepiej Pan Bóg duszę zabierze!
— Dlaczegoż u innych panuje czystość? — rzekł Obłomow. — Spójrz tylko naprzeciwko —
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.