— Od kogo to może być? — w zamyśleniu pytał Obłomow, przypatrując się adresowi.
Pismo jak gdyby znajome...
List począł krążyć z rąk do rąk. Poczęto rozprawiać, odgadywać, od kogo i coby tam być mogło? Wszystkich ogarnęła niepewność.
Ilja Iwanowicz kazał wyszukać okulary. Z półtory godziny szukano. Nałożył na nos i już miał zamiar list otworzyć...
— Daj pokój! Nie otwieraj! Ilja Iwanowicz — z trwogą zatrzymała żona jego rękę — kto to wie, jaki to list... Jeszcze się może nieszczęście jakie przytrafić. Wiesz, jacy teraz ludzie na świecie! Jutro albo pojutrze przeczytasz — nie ucieknie.
Obłomow list wraz z okularami schował pod klucz. Wszyscy usiedli do herbaty. List mógłby tam lata całe przeleżeć, gdyby nie był zjawiskiem niezwykłem w Obłomówce i nie zaniepokoił umysłów wszystkich. Przy herbacie, jeszcze na drugi dzień, nie było innej rozmowy — tylko o liście.
Nareszcie cierpliwość pękła. Czwartego dnia zebrali się wszyscy i z trwogą list rozpieczętowali. Obłomow spojrzał na podpis.
— Radiszczew! — przeczytał. — A... to przecież od Filipa Matwiejewicza!
— A... a... e... e... Otóż od kogo! — dało się słyszeć ze wszystkich stron. — To on jeszcze żyje dotychczas? Patrz! Jeszcze nie umarł! No, chwała Bogu! Co też on pisze?
Obłomow począł czytać głośno. Pokazało się, że Filip Matwiejewicz prosi o przepis na robienie piwa, które zwykle doskonale warzyli w Obłomówce.
— Posłać! Posłać mu! — krzyknęli wszyscy. — Trzeba napisać list...
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.