Upłynęło ze dwa tygodnie.
— Trzeba, trzeba napisać! — mówił Ilja Iwanowicz do żony. — Ale gdzie przepis?
— A gdzie? — pytała żona. — Trzeba poszukać... Poszukaj, czego się śpieszysz... Da Bóg, doczekamy świąt... zjemy święcone... Wtedy napiszesz... nie ucieknie...
— W rzeczy samej, w czasie świąt napiszę — odrzekł Ilja Iwanowicz.
W czasie świąt znowu o liście było mowa. Ilja Iwanowicz zebrał się nareszcie napisać. Poszedł do swego gabinetu, nałożył okulary i usiadł przy stole.
W domu zapanowała niezmącona cisza. Usłudze nakazano nie stukać i nie hałasować. Barin pisze! — mówili jedni drugim głosem trwożliwym i poważnym, jakim zwykle mówią w domu, gdy leży trup na katafalku.
Ledwie tylko napisał: Wielmożny Panie — powoli, krzywo, drżącą ręką i tak ostrożnie, jak gdyby robił coś niebezpiecznego, gdy weszła żona.
— Szukałam, szukałam — niema przepisu! — powiedziała. — Trzebaby jeszcze poszukać w sypialnym pokoju w szafie.
— Pocztę trzeba wysłać — odparł Ilja Iwanowicz.
— A ileż to kosztuje?
Obłomow wyszukał stary kalendarz.
— Czterdzieście kopiejek — rzekł.
— Czterdzieście kopiejek na głupstwo wydawać! — zauważyła żona. — Poczekamy lepiej, może jaka okazja będzie do miasta. Każ chłopom, ażeby się dowiadywali.
— W samej rzeczy, okazją lepiej — odpowiedział Ilja Iwanowicz — strząsnął pióro, zamknął kałamarz i zdjął okulary.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.