Potem Zacharko rozczesuje mu włosy grzebieniem, wciąga kurtkę, ostrożnie wsuwając ręce Ilji Ilicza do rękawów, aby go nie utrudzać zbytecznie i przypomina mu, że trzeba jeszcze zrobić to i owo, umyć się rano lub t. p.
Gdy Ilja Iljicz zapragnie czego, dość mu tylko skinąć ręką, a kilkoro sług rzuca się, by mu usłużyć; chce coś wziąć, a nie może dosięgnąć, zapragnie czegoś, coś mu trzeba przynieść, i jako chłopiec młody chętnieby sam sobie usłużył, ojciec, matka, trzy ciotki w jeden głos się odezwą:
— Dokąd? Czego? A Waśka? A Wańka? A Zacharko poco? Hej! Wańka, Waśka! Zacharko! Coż wy gapie patrzycie? Ja wam...
I nie udało się nigdy Ilji Iljiczowi zrobić coś dla siebie samemu.
Wkrótce przekonał się, że jest to daleko wygodniej — i nauczył się pokrzykiwać.
Czy zejdzie ze wschodów, czy wyjdzie na dziedziniec — nie obejdzie się bez troski, aby nie upadł, nie potłukł się.
Gdy zechce w zimie wyjść do sieni albo otworzyć okno, aby odświeżyć powietrze, zaraz wołania: dokąd? jak można? Nie biegaj, nie chodź, nie otwieraj — przeziębisz się...
Iljusza nie bez zmartwienia zostawał w pokoju, pielęgnowany, jak kwiatek egzotyczny w cieplarni, pod szkłem, rósł powoli, blado.
Niekiedy budzi się taki żywy i świeży, taki wesoły; czuje, że coś w nim gra, kipi, jak gdyby wskoczył w niego jakiś djablik, który go drażni i jakby zaprasza, aby wlazł na dach, siadł na konia i popędził w pole, na łąkę, gdzie koszą siano, albo skoczył na płot, aby rozdroczyć psy wiejskie.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.