Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóż Tatjana Iwanówna, pojedzie gdzie dzisiaj czy nie? — spytał kuczer. — Jabym chciał niedaleko stąd pójść...
— Gdzie ją poniesie! — odrzekła Tatjana. — Siedzi ze swoim ukochanym i nie napatrzą się na siebie.
— On do was często zachodzi — zauważył stróż. — Dokuczył mnie, przeklęty! Już wszyscy przyjdą, wszyscy wyjdą, on zawsze ostatni, a w dodatku jeszcze łaje, dlaczego frontowe drzwi nie otwarte... O! Będę ja dla niego stać na szyldwachu przed gankiem!
— Głupiec jakiś — rzekła Tatjana — takiego drugiego proszę poszukać! Jakie on prezenty jej znosi! Ona wystroi się jak paw i przechadza się nadęta. A gdyby kto zobaczył jaką spódnicę, jakie pończochy nosi — wprost wstyd patrzeć! Szyi po dwa tygodnie nie myje, a twarz tylko smaruje... Człowiek nieraz zgrzeszy, doprawdy myśląc: „Ach, ty nędzarko! Włożyłabyś chustkę na głowę i szłabyś do monasteru z bohomolcami...“
Wszyscy, oprócz Zachara, zaśmieli się.
— Doprawdy tak! — ciągnęła Tatjana. — Jak państwo może przyjmować taką do swego towarzystwa?
— O, Tatjana — to zuch baba! Nie zginie... — posypały się pochwały.
— A dokąd to wybraliście się? — ktoś spytał. — Co to macie w węzełku?
— Niosę suknię tej elegantki do szwaczki. Powiada, że za szeroka! A my jak poczniemy z Duniaszą tuszę jej ściągać, to potem przez trzy dni nic robić nie można — tak się ręce namęczą. No, muszę już iść! Dowidzenia!