najmniejszej uwagi na słowa lokaja, — noga mu jeszcze się nie zgoiła... ciągle smaruje ją maścią. Tak, jeszcze!
— Ładny barin! — rzekł dwornik.
— Boże uchowaj od niego! — mówił Zachar. — Kiedyś zabije człowieka, jak mi Bóg miły, na śmierć zabije! Za lada głupstwo burzy się, łysym... — nie chce się nawet dokończyć tej łajanki. A dzisiaj coś nowego wymyślił: „ty jadowity“ — powiada. Że też się mu język nie skręcił.
— Ale cóż to znaczy! — mówił ten sam lokaj. — Jeśli tylko łaje, to jeszcze chwała Bogu... daj Boże zdrowie takiemu... Ale gdy ciągle milczy... Idziesz koło niego, on patrzy, patrzy, a potem za włosy chwyta, jak ten, u którego ja służyłem. Jeśli tylko wymyśla — to nic...
— Tak się tobie i należy, — zauważył Zachar ze złością — zato, że się wtrącasz niepotrzebnie. Jabym cię jeszcze nie tak...
— Jakże on ciebie, Zachar Trofimycz nazywa — „łysym czortem“ czy co? — spytał piętnastoletni kozaczek.
Zachar powoli głowę ku niemu zwrócił i mętny wzrok na nim zatrzymał.
— Pilnuj ty swego nosa! — złośliwie rzekł Zachar. — Jesteś jeszcze bardzo młody a ciekawy. Nic sobie z tego nie będę robił, że ty — jeneralski, czub ci naskubię! Ruszaj na swoje miejsce!
Kozaczek odsunął się o dwa kroki, zatrzymał się i z uśmiechem patrzył na Zachara.
— Co ty mi zęby pokazujesz! — z furją zachrypiał Zachar. — Pamiętaj, wpadniesz ty mi w ręce, ja ci uszy naprostuję! Nie zechcesz zębów pokazywać!
W tej chwili z sieni wybiegł słuszny lokaj
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.