Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

pokonać swego przeciwnika. Zatrzymał się chwilkę, aby nabrać sił i myślał, jakiegoby jeszcze użyć jadowitego słowa, ale nie mógł go znaleźć ze zbytku nagromadzonej żółci.
— Poczekaj! Zobaczysz jeszcze, co dostaniesz za podarcie ubrania — skończył nareszcie.
Zaczepiwszy Ilję Iljicza, dotknęli do żywego i Zachara. Poruszyli jego dumę i miłość własną. Obudziła się w nim życzliwość z całą siłą. Gotów był żółcią obryzgać nietylko swego przeciwnika, ale jego pana, wszystkich jego krewnych, których nie znał i nie wiedział nawet czy są, wszystkich jego znajomych. Powtórzył z zadziwiającą dokładnością wszystkie złośliwe plotki, rozgłaszane przez służbę o swoich panach, według dawnych opowiadań kuczera.
— A wy ze swoim panem co? Hołysze przeklęci, Żydy, gorsi od Niemca! — krzyczał. — Wiem ja, kto był waszym dziadkiem — sługa sklepowy na miejskim targu. Kiedy wczoraj goście wasi wyszli, myślałem sobie — czy to nie oszuści jacy wtargnęli do domu — litość brała patrzeć! Matka także handlowała na bazarze, pod gołem niebem kradzioną i starą odzieżą.
— Dosyć, dosyć już! — uspokajał stróż.
— Tak! — krzyczał Zachar. — Mój barin, dzięki Bogu, bojarskiego rodu, przyjaciele jego — jenerały, grafy, książęta. I nie każdego grafa posadzi jeszcze przy sobie. Niejeden przyjdzie — i czeka w przedpokoju... Bywają u niego autorowie, tacy, co książki piszą...
— Cóż to znowu za wielcy panowie, tacy, co książki piszą! — pytał stróż, chcąc przerwać rozmowę — czynownicy jacy, czy co?