— Pewnie znowu prowadzą Andrzeja — odpowiada obojętnie ojciec.
Drzwi otwierają się naoścież i tłum chłopów, bab, chłopaków wpada do ogrodu. W rzeczy samej przyprowadzano Andrzeja, ale w jakim stanie — bez butów, w porwanem ubraniu, z rozbitym nosem, u niego lub u innego chłopaka.
Matka była zawsze niespokojną, gdy Andrzej nagle wymykał się z domu na całe pół dnia i, gdyby tylko ojciec nie opierał się stanowczo, ażeby mu nie przeszkadzać, matka trzymałaby go przy sobie.
Ona go umyje, zmieni bieliznę, ubranie, i Andriusza przez połowę dnia chodzi czyściutki i grzeczny. Wieczorem lub rano znowu go ktoś przyprowadzi zabrudzonego, z roztrzepaną czupryną, ledwie go poznać można, lub chłopi przywiozą go na wozie z sianem, lub wreszcie z rybakami na łodzi niewód zapuszcza.
Matka we łzach, a ojciec nic — śmieje się.
— Dobrym będzie burszem! dobrym burszem! — powie czasem.
— Zmiłuj się, Iwan Bogdanycz — powiada mu — nie mija dzień, aby gdzie sobie nie nabił siniaka lub nosa do krwi nie rozbił.
— Cóżby to był za chłopiec, gdyby ani razu sobie lub komu innemu nosa nie rozbił? — odpowiada ojciec, śmiejąc się.
Matka popłacze, popłacze, potem siada do fortepianu i grając coś Herza, łzy jej spływają na klawisze. Przyprowadzają lub przywożą Andriuszę; pocznie on coś opowiadać tak jasno, tak żywo, że rozśmieszy ją wreszcie. A jaki pojętny! Wkrótce Telemaka rozumiał jak i ona, a grał z nią na cztery ręce.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.