Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

mark, każdy da ci czterysta rubli. Na dojazd do Moskwy będzie ci potrzeba czterdzieści rubli, stamtąd do Petersburga siedemdziesiąt pięć wystarczy. Potem — rób co chcesz. Zajmowałeś się ze mną różnemi sprawami, wiesz zatem, że pewien kapitał posiadam, ale przed śmiercią moją nie licz na niego, a ja pewnie pożyję jeszcze jakie lat dwadzieścia — chyba kamień spadnie mi na głowę. Lampka moja pali się dobrze i oliwy ma dosyć. Wykształcenie otrzymałeś dobre, wszelkie karjery zatem przed tobą otwarte: możesz być urzędnikiem, kupcem, nawet pisarzem — nie wiem, jaką drogę wybierzesz, do czego czujesz upodobanie?
— Zobaczę, czy nie możnaby wszystkiego spróbować — odpowiedział Andrzej.
Ojciec zaśmiał się na całe gardło i począł klepać syna po ramieniu tak mocno, że i końby nie wytrzymał.
— No, a jeśli ci zabraknie jakichś wiadomości, jeśli nie zdołasz odrazu trafić na swoją drogę, i będziesz potrzebował porady lub zechcesz się o coś zapytać, idź do Reinholda, on ci da radę. O! — dodał, podnosząc palce do góry i kiwając głową — to człowiek... to... — Chciał go pochwalić i nie znajdował odpowiedniego wyrazu. — Przywędrowaliśmy z nim razem z Saksonji. On ma czteropiętrową kamienicę. Dam ci adres.
— Nie potrzeba wcale... — odpowiedział Andrzej. — Pójdę do niego, kiedy będę już miał czteropiętrową kamienicę, a teraz obejdę się bez niego...
Ojciec poklepał go znowu po ramieniu.
Andrzej siadł na konia. Do siodła był przytroczony plecak i zwitek; — był tam ceratowy płaszcz, ciężkie, gwoździami podbite buty, była bielizna