Był jeden tylko rozumny człowiek, ale i ten oszalał. Któż to jeździ do Ameryki i Egiptu! Anglicy — ale tych już tak Pan Bóg stworzył, bo też i u nich ciasno. Ale u nas — kto pojedzie? Chyba ktoś zwarjowany, komu życie niemiłe.
— W samej rzeczy — wielkie bohaterstwo! Siadasz do powozu albo na okręt, oddychasz świeżem powietrzem, przyglądasz się obcym krajom, miastom, obyczajom, rozmaitym cudom... Ach, ty! Jakże twoje sprawy, co się dzieje w Obłomówce?
— Ach! — zawołał Obłomow i ręką machnął.
— Co się stało?
— Co? — Życie całe porusza!
— Więc chwała Bogu! — rzekł Sztolc.
— Jakto chwała Bogu! Jak gdyby ono po głowie gładziło — a to przyczepi się, jak w szkole do spokojnego ucznia — to uszczypnie cichutko, to prosto na łeb się zwali i piasku nasypie... Wytrzymać nie można!
— Ty już jesteś zanadto — spokojny. Cóż się stało? — pytał Sztolc.
— Dwa nieszczęścia...
— Jakie?
— Zrujnowany jestem zupełnie.
— Jakto?
— Zaraz ci przeczytam, co pisze starosta... Gdzież ten list? Zachar! Zachar!
Zachar odszukał list. Sztolc go przeczytał i zaśmiał się widocznie z jego stylu.
— Co za oszust ten starosta! — powiedział. — Porozpędzał chłopów — i skarży się! Lepiej byłby zrobił, gdyby im dał paszporty i puścił na cztery wiatry!
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.