— Zmiłuj się! Tego się im wszystkim zachce! — zaprotestował Obłomow.
— Niech sobie idą! — zauważył spokojnie Sztolc. — Komu dobrze i wygodnie na miejscu, ten nie ucieknie. Gdy mu niedobrze, to niedobrze i tobie, — pocóż go trzymać?
— Znowu coś wymyśliłeś! — mówił Ilja Iljicz. — W Obłomówce chłopi spokojni, zadomowieni, poco się mają włóczyć?
— A ty nie wiesz — odpowiedział Sztolc — w Wierchłowie port mają urządzić, i postanowiono przeprowadzić bitą drogę, tak, że i z Obłomówki będzie niedaleko od wielkiego gościńca, w mieście będzie jarmark...
— Ach, Boże mój! Tego jeszcze brakowało! — zawołał Obłomow. — Obłomówka była w zaciszu, na stronie, a teraz jarmarki, wielka droga! Chłopi poczną zaglądać do miasta, nas będą kupcy najeżdżać... Wszystko przepadło! Nieszczęście!
Sztolc się zaśmiał.
— Alboż to nie nieszczęście? Mużyki żyli spokojnie. Nic nie było słychać ani dobrego, ani złego, swoje odrabiali, nigdzie się nie wałęsali, a teraz się zdemoralizują! Zaczną pić herbatę, kawę, nosić aksamitne spodnie, harmoniki kupią, buty juchtowe... Nie będzie z tego pożytku!
— Jeżeli to wszystko, to rzeczywiście mało pożytku — zauważył Sztolc. — Ty zaprowadź szkołę we wsi...
— Czy nie za wcześnie? — rzekł Obłomow. — Nauka szkodzi mużykowi... Gdy się czegoś nauczy, to i orać przestanie!
— Ależ nie dziwacz! Przecież chłopi będą czytać
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.