jeszcze dwadzieścia... A tu były miedziaki... Zachar! Zachar!
Zachar jak zwykle zeskoczył z leżanki i wszedł do pokoju.
— Tu leżały dwie grzywny na stole... wczoraj położyłem...
— Cóż to, Ilja Iljicz, ciągle z temi grzywnami! Ja już panu wczoraj mówiłem, że tu żadnych dwóch grywien nie było...
— Jakto nie było! Gdy kupowałeś pomarańcze — wydano ci resztę.
— Pewnie dał pan komuś i zapomniał — odpowiedział Zachar, nawracając do drzwi.
Sztolc się zaśmiał.
— Ach, wy Obłomowcy! — rzekł. — Nie wiecie, ile macie pieniędzy w kieszeni!
— A Andrzejowi Micheiczowi jakie pieniądze pan dawał? — przypominał Zachar.
— Aha!... To Tarantjew wziął jeszcze dziesięć rubli — zwrócił się Obłomow do Sztolca — a ja zapomniałem.
— Pocóż ty puszczasz takie bydlę do siebie? — zauważył Sztolc.
— Dlaczego puszczać? — wtrącił się do rozmowy Zachar. — Przyjdzie, jak do swego mieszkania, albo do restauracji. Koszulę i kamizelkę pańską zabrał — i wspominaj o tem tylko, że były! Niedawno i frak chciał zabrać... „Pozwól spróbować“ — powiada. Żebyście wy, Andrzeju Iwanowiczu, trochę go przytrzymali...
— Nie twoja rzecz, Zachar. Ruszaj do siebie! — ostro odezwał się Obłomow.
— Daj mi arkusz listowego papieru... muszę napisać list — rzekł Sztolc.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.