Chociaż już było dość późno, zdołali jeszcze załatwić niektóre sprawy. Sztolc zaprosił na obiad jakiegoś właściciela kopalni złota, z którym pojechali razem na letnisko na herbatę, gdzie zastaną większe towarzystwo i, Obłomow z zupełnej samotności został nagle przerzucony w tłum ludzi. Późną nocą wrócili do domu.
Na drugi, na trzeci dzień znowu to samo i tak niepostrzeżenie minął cały tydzień. Obłomow protestował, uskarżał się, kłócił, ale dał się powodować i wszędzie towarzyszył przyjacielowi.
Pewnego razu, wróciwszy późną nocą do domu, próbował się oprzeć takiemu zbyt ruchliwemu życiu.
— Przez cały dzień — mruczał, wciągając swój szlafrok — nie zdejmujesz butów — nogi tylko swędzą! Nie podoba mi się zupełnie to wasze — petersburskie życie! — mówił Obłomow, kładąc się na kanapie.
— Jakież ci się podoba?
— Nie takie, jak tu.
— Cóż właściwie ci się niepodoba?
— Wszystko. Bezustanna bieganina bez treści, ciągła gra lichych namiętności, chęć szkodzenia cudzym sprawom, plotki, różne sądy, docinania