Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiono — zauważył Andrzej. — Czy niemasz innych zarzutów?
— A nasza młodzież, tak zwana „złota“, co ona robi? Czyż nie śpi włócząc się piechotą, jeżdżąc po Newskim prospekcie lub czas spędzając na tańcach? Codzienne puste marnowanie czasu! A spojrzno, z jaką dumą i nieświadomą godnością patrzą oni na każdego, kto nie tak, jak oni ubrany, jakiem pogardliwym wzrokiem mierzą człowieka, gdy nie posiada odpowiedniego im stanowiska. Biedaki! Oni na serjo myślą, że są wyżsi ponad szary tłum. „My służymy tam — powiadają, — gdzie oprócz nas niema nikogo; w teatrze zajmujemy pierwsze rzędy foteli, bywamy na balach u księcia, dokąd nikt, oprócz nas, nie ma dostępu! A gdy się zejdą razem — popiją się i pobiją między sobą, jak dzicy ludzie. Czyż to są żywi, nie śpiący ludzie? Nietylko młodzi tak się zachowują — spójrz na starszych. Zbiorą się, nakarmi jeden drugiego, a jednak nie pociąga ich ku sobie ani gościnność, ani dobroć. Przychodzą na obiad, na wieczerzę, jak do urzędu, bez radości, zimno, ażeby się wzajemnie pochwalić dobrym kucharzem, pięknym salonem, a potem wyśmieją się wzajemnie i jeden drugiemu nogę podstawi. Przed trzema dniami przy obiedzie nie wiedziałem, gdzie schować oczy, choćby pod stół wleźć, gdy rozpoczęto szarpać dobre imię nieobecnych. „Ten głupiec, ten nicpoń, tamten złodziej, inny śmieszny człowiek!“ Prawdziwa naganka! Mówiąc to, spoglądają jeden na drugiego takim wzrokiem, jak gdyby myśleli: „wyjdź tylko za drzwi — i o tobie powiedzą to samo“. Pocóż się schodzą, jeśli wszyscy tacy? Pocóż tak mocno ściskają sobie ręce? Tu niema ani szczerej radości,