to tylko wykrzywianie życia, tego ideału, jaki człowiekowi jako cel wskazała przyroda...
— Cóż to za ideał — normalne życie?
Obłomow milczał.
— Powiedz mi, jakibyś sobie nakreślił plan życia? — pytał Sztolc.
— Już nakreśliłem.
— Jaki? Powiedz, proszę cię, jaki?
— Jaki? — powtórzył Obłomow, przewróciwszy się na plecy i patrząc w sufit. — Jaki? — Pojechałbym na wieś.
— Cóż ci przeszkadza?
— Nie wykończyłem swego planu reorganizacji gospodarstwa. Następnie — wyjechałbym nie sam, ale z żoną...
— A... więc tak? I owszem, z Panem Bogiem... Czegoż czekasz? Jeszcze trzy — cztery lata i żadna za ciebie nie pójdzie...
— Cóż robić? Taki los. Nie mam dość nato pieniędzy!
— Zmiłuj się! A Obłomówka? Trzysta dusz...
— I cóż? Z czego tu żyć z żoną?
— We dwoje — z czego żyć?
— Dzieci przyjdą...
— Dzieci wychowasz... Same sobie potem dadzą radę. Nakierować tylko trzeba.
— Dziękuję. Jak tu szlachtę rosyjską przerabiać na rzemieślników? — odrzekł sucho Obłomow. — Ale oprócz dzieci, jakże to żyć we dwoje? Tak się tylko mówi: we dwoje z żoną, a w samej rzeczy — tylko się ożenisz, wnet będziesz miał w domu różne baby. Zajrzyj tylko do pierwszej lepszej rodziny — krewne, nie krewne, klucznice, jeśli stale u ciebie nie mieszkają, to przychodzą na kawę,
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.