Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

zaśpiewał Obłomow. — Nie mogę obojętnie wspomnieć o Casta diva — prześpiewawszy początek Cavatiny rzekł Obłomow, — jak wypłakuje serce ta kobieta! Jaka tęsknota zamknięta w tych dźwiękach! I nikt nic nie wie dokoła... ona sama jedna... Tajemnica tylko jej cięży — ona ją księżycowi powierza...
— Lubisz tę arję? Bardzo się cieszę... Prześlicznie ją śpiewa Olga Iljińska. Poznajomię was — to głos, to śpiew! I sama zresztą — jakie czarujące dziecko! Zresztą, może ja nie jestem sędzią objektywnym — mam do niej słabość... Ale nie odrywaj się, nie odrywaj się od opowiadania — dodał Sztolc — opowiadaj dalej...
— No — ciągnął Obłomow — cóż ci jeszcze powiedzieć. Już wszystko... Goście rozchodzą się do oficyn, do pawilonów, a jutro rozejdą się znowu — jedni z wędką na ryby, inni ze strzelbą, a inni, ot tak — siedzą sobie...
— Siedzą... nic w ręku? — pytał Sztolc.
— Czegoż ty jeszcze chcesz? Przypuśćmy — chustka od nosa. Cóż — nie chciałbyś tak pożyć trochę? — spytał Obłomow — co? Czy to nie życie?
— I do śmierci to samo?
— Do siwego włosa, do grobowej deski. To życie!
— Nie, to nie życie!
— Jakto nie życie? Czego tu braknie? Pomyśl tylko: nie ujrzałbyś tu ani jednej bladej, zmęczonej cierpieniem twarzy, żadnej troski, nie słyszałbyś żadnego pytania, ani o senacie, o giełdzie, o akcjach, o memorjałach, o audjencji u ministra, o czynach, o dodatku do pensji. Wszystkie