Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

i woli. Daj mi twoją wolę, twój rozum i prowadź gdzie chcesz. Za twoim przykładem może ja pójdę, ale sam nie ruszę się z miejsca. Prawdę mówisz: „teraz albo nigdy już więcej.“ Jeszcze rok — i będzie za późno.
— Czyś to ty, Iljusza? — mówił Andrzej. — Ja pamiętam cię szczupłym, pełnym żywości chłopczykiem, jak codziennie z Preczysteńki chodziłeś na Kudrino. Tam w ogródku... nie zapomniałeś dwóch sióstr? Czy pamiętasz, jakeś im dawał Rousseau’a, Schillera, Goethego, Byrona, a odbierałeś od nich romanse Cottina, Genlisa... udawałeś przed niemi powagę... chciałeś kształcić ich smak estetyczny?
Obłomow skoczył z kanapy.
— Jakto, Andrzeju! Ty i o tem pamiętasz? Prawda. Marzyłem wraz z niemi, mówiłem o przyszłości, rozwijałem plany, różne myśli i... uczucia takie, w tajemnicy przed tobą, abyś się z nich nie śmiał. Tak, to wszystko zamarło i nie powtórzyło się nigdy! Gdzie się to wszystko podziało? Dlaczego zgasło? Nie rozumiem! Nie było żadnych burz, żadnych wstrząśnień w mojem życiu. Nie straciłem nic, żadne jarzmo nie cięży na mojem sumieniu — ono czyste, jak szkło. Żaden cios nie przygłuszył we mnie miłości własnej, a jednak, Bóg wie dlaczego, wszystko ginie, przepada!
Westchnął.
— Wiesz, Andrzeju, że w życiu mojem nie było ani niszczącego, ani budującego ognia. Ono nie było podobne do poranku, pełnego barw, na które pada światło późniejszego dnia, jak u innych, i płonie jasno, i wszystko wre, żyje w świetle południa, a potem coraz ciszej i ciszej, coraz bledsze, wreszcie po-