Zachar biegał do rzemieślników, do sklepów, pot go oblewał, ale niemało naskładał sobie grywien i piętaków, pozostałych z kupna w sklepach, choć przeklinał Andrzeja Iwanowicza i wszystkich, kto wymyślił podróże.
— Cóż on tam sam jeden będzie robił? — mówił w sklepiku. — Tam, jak powiadają, usługują państwu dziewki. Jakże dziewka potrafi buty ściągnąć? Jak będzie skarpetki panu wciągać na gołe nogi?
Uśmiechnął się tak szeroko, że bokobrody na strony mu się rozbiegły i głową pokiwał. Obłomow nie lenił się napisać, co ma wziąść ze sobą, a co w domu zostawić. Meble i różne sprzęty polecił Tarantjewowi odwieźć na nowe mieszkanie do kumy, na Wyborgską stronę, zamknąć w trzech pokojach i pilnować do jego powrotu z zagranicy.
Już znajomi Obłomowa, jedni z niedowierzaniem, inni z uśmiechem, niektórzy nawet z pewnego rodzaju przestrachem mówili: jedzie... Proszę sobie wyobrazić — Obłomow ruszył się z miejsca!
Ale Obłomow nie wyjechał ani za miesiąc, — ani za trzy.
W przeddzień wyjazdu obrzękły mu usta.
— Mucha ukąsiła! Nie mogę przecież z takiemi ustami jechać nad morze!
Nadszedł sierpień. Sztolc dawno już w Paryżu, pisze do niego wzburzone listy, ale odpowiedzi nie otrzymuje.
Dlaczego? Zapewne atrament wysechł w kałamarzu, może niema papieru?
Nie, kałamarz pełen atramentu. Na stole leżą listy, papier, nawet rządowy, z herbem państwa. Może dlatego, że w stylu obłomowskim często spotykają się ze sobą „który“ i „co“, a może Ilja Iljicz
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.