w stanowczych słowach — teraz lub nigdy, zatrzymał się na — nigdy, założył ręce pod głowę i — zasnął, a Zachar nadaremnie go budzi?
Zapisawszy kilka stron, nie użył wcale dwa razy przy sobie „który“, styl jego był gładki, a niekiedy nawet wykwintny i piękny, jak w te chwile, kiedy wraz ze Sztolcem marzył o życiu pełnem pracy — o podróży...
Wstaje o godzinie siódmej, czyta, nosi gdzieś książki. Na twarzy ani senności, ani zmęczenia, ani nudów. Na policzkach nawet pokazał się rumieniec, w oczach blask, coś w rodzaju odwagi, albo przynajmniej pewności siebie. Szlafroka nie wdziewa. Tarantjew zawiózł go do kumy wraz z meblami.
Obłomow siedzi z książką w ręku lub pisze w zwykłem codziennem ubraniu. Na szyi lekka krawatka. Wykładany kołnierzyk błyszczy białością, jak śnieg. Wychodzi w surducie bardzo ładnie skrojonym, w eleganckim kapeluszu. Wstał od biurka... coś podśpiewuje...
Siedzi przy oknie w swym pokoju — mieszkając na letnisku o kilka wiorst od miasta, — przed nim leży bukiet kwiatów. Pisze coś bardzo pośpiesznie, ale ciągle spogląda przez okno i krzaki na drogę — i znowu pisze.
Nagle na drożynie zachrzęścił piasek pod czyjąś lekką stopą. Obłomow rzucił pióro, chwycił bukiet i popędził do okna.
— To pani, Olgo Siergiejewna? Zaraz, zaraz! — rzucił w powietrze — pochwycił kapelusz, laskę, wybiegł do bramki, podał rękę jakiejś pięknej kobiecie i znikł z nią razem w lesie, śród olbrzymich jodeł.
Z poza jakiegoś kąta pokazał się Zachar, popatrzył za idącym, zamknął pokój i poszedł do kuchni.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.