kie strony. Przecież to męczarnia! Pocóż mam jej służyć za przedmiot rozrywki? Na nikogo tak nie patrzy — nie ma śmiałości. Ja jestem spokojniejszy, to też ona... Pomówię z nią i wypowiem raczej sam to wszystko, co ona z duszy mojej wyciąga swoim wzrokiem.
Nagle zjawiła się przed nim na progu balkonu. Podsunął jej krzesło — usiadła obok niego.
— Czy to prawda, że się pan bardzo nudzi? — spytała.
— Prawda — odpowiedział Obłomow, — ale niebardzo... Mam różne zajęcia...
— Andrzej Iwanycz mówił, że pan opracowuje jakiś plan.
— Tak. Chcę wyjechać na wieś, pomieszkać tam trochę... Przygotowuję się powoli.
— A za granicę pan nie jedzie?
— Z pewnością... Jak tylko Andrzej Iwanycz będzie gotów.
— Chętnie pan jedzie?
— Tak, bardzo chętnie...
Spojrzał na nią. Uśmiech przebiegał po jej twarzy: to błysnął w oczach, to na policzkach się prześlizgnął. Tylko usta były ściśnięte, jak zawsze. Zabrakło mu odwagi skłamać spokojnie.
— Leniwy jestem trochę... — powiedział, — ale...
Przykro mu było, że ona tak łatwo, prawie milcząco, wydobyła z niego wyznanie o lenistwie.
— Czem ona u licha, dla mnie? Boję się jej, czy co? — myślał.
— Leniwy... — powtórzyła Olga z ledwie dostrzegalną złośliwością. — Czy to może być? Mężczyzna leniwy? Nie rozumiem tego.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.