wesoły dom... a na jakim wysokim stopniu towarzyskim... A willa? Tonie w kwiatach! Dodano galerję — gothique. Latem zapowiadają się tam tańce, żywe obrazy. Pan będzie bywał?
— Nie, myślę, że nie będę.
— Ach, co za dom! Tej zimy, co środy mniej pięćdziesięciu ludzi nie bywało, a niekiedy i do stu dochodziło.
— Boże! Boże! Co to za nudy piekielne musiały być!
— Niemożliwe! Nudy? Im więcej, tem weselej. Lidja bywała tam... Z początku nie zwróciłem na nią uwagi... Nagle zaśpiewał on:
Daremnie zapomnieć się staram,
Namiętność rozsądkiem zwyciężyć...
Zaśpiewawszy — usiadł na krześle, potem zerwał się i począł kurz otrzepywać z ubrania.
— Jakie kurze u pana wszędzie!
— To wina Zachara! — żalił się Obłomow.
— No, na mnie czas! — zawołał Wołkow. — Jadę na poszukiwanie kamelji do bukietu Miszy. Au revoir.
— Proszę z baletu zajechać do mnie na herbatę. Opowie pan, jak to tam było.
— Nie mogę... Dałem słowo Musinskim, że u nich będę. Dzisiaj u nich jour fixe. Niech i pan jedzie — chce pan, przedstawię pana...
— Nie. Co tam robić?
— U Musinskich? Zmiłuj się pan! Tam połowa miasta bywa. To taki dom, gdzie o wszystkiem mówić można.
— To właśnie i źle, że o wszystkiem — zauważył Obłomow.