porządnego człowieka, a on stara się rozczarować wszystkich!
— Bronię się tylko przed rolą amatora. Jest to wątpliwa i trudna rola.
— Jakąż muzykę lubi pan najwięcej? — spytała Olga.
— Trudno na to pytanie odpowiedzieć! Wszelką! Czasem z przyjemnością wsłuchuję się w grę zwykłej katarynki, która poruszy jakiś miły mi motyw, zachowany w pamięci; innym razem uciekam w połowie opery; niekiedy wzruszy mnie Meyerbeer, nawet pieśń z barki rybackiej — stosownie do nastroju! A czasem i od Mozarta zatykam uszy...
— To znaczy, że pan rzeczywiście lubi muzykę.
— A więc, niech nam pani coś zaśpiewa, Olgo Siergiejewna — prosił Sztolc.
— A jeśli pan Obłomow teraz w takim nastroju, że uszy zatka? — rzekła, zwracając się do niego.
— Teraz należałoby powiedzieć jakiś komplement — odrzekł Obłomow. — Ja nie umiem, a gdybym nawet umiał, nie miałbym odwagi.
— Dlaczego?
— A jeśli pani źle śpiewa! — naiwnie zauważył Obłomow. — Potem byłoby mi nieprzyjemnie.
— Jak wczoraj z sucharkami! — wyrwało się jej — i poczerwieniała. Bóg wie, coby dała, aby tego nie powiedzieć. — Przepraszam... niegrzeczną jestem...
Obłomow nie oczekiwał tego i zmieszał się.
— Jest to złośliwa zdrada! — rzekł półgłosem.
— Nie, może tylko maleńka zemsta i to, jak
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.