Obłomow z wymówką spojrzał na nią.
— U niego dotychczas w mieszkaniu podwójne okna, nie słychać, co zewnątrz się dzieje — dodał Sztolc.
Takiem samem spojrzeniem obrzucił Obłomow i Sztolca.
Sztolc ujął rękę Olgi.
— Nie wiem, z jakiego powodu, ale dzisiaj śpiewała pani tak, jak nigdy, przynajmniej ja dawno nie słyszałem. Oto mój komplement — rzekł, obcałowując każdy palec jej ręki.
Sztolc odjechał. Obłomow także chciał odjechać, ale Sztolc i Olga go zatrzymali.
— Ja mam pilną sprawę do załatwienia — zauważył, — a ty przecież pójdziesz leżeć... jeszcze wcześnie...
— Andrzeju! Andrzeju! — tonem proszącym przemówił Obłomow. — Nie, ja dzisiaj nie mogę zostać — jadę.
Wróciwszy, nie spał noc całą. Smutny, zamyślony chodził po pokoju. Ze świtem wyszedł z domu i błądził ulicami nad Newą, myśląc Bóg wie o czem.
Po trzech dniach znowu był tam z wizytą i wieczorem, kiedy inni gości zasiedli do stolika, on z Olgą przypadkiem znaleźli się przy fortepianie. Ciotkę bolała głowa; siedziała w drugim pokoju i wąchała lekarstwo.
— Chce pan, pokażę panu kolekcję rycin, jakie Andrzej Iwanycz przywiózł mi z Odesy — rzekła Olga. — On panu nie pokazywał?
— Pani, zdaje się, z obowiązku gospodyni, chce mnie bawić. Ale nadaremnie.
— Dlaczego nadaremnie? Pragnęłabym, ażeby
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.