się pan tutaj nie nudził, jak w domu, ażeby panu było dobrze, swobodnie, ażeby pan nie odjechał... leżeć.
— O jakież to złośliwie ironiczne stworzenie! — pomyślał Obłomow, zachwycając się mimowoli każdym jej ruchem.
— Pani chce, ażeby mnie było lekko, swobodnie, żebym się nie nudził? — powtórzył.
— Tak! — odpowiedziała, patrząc na niego z uczuciem jeszcze większej ciekawości i dobroci, niż onegdaj.
— W takim razie proszę przedewszystkiem nie patrzeć na mnie tak, jak teraz i jak onegdaj.
Ciekawość w jej oczach zwiększyła się.
— Oto mianowicie, z powodu takich spojrzeń jest mi nijako.
— Dlaczego nijako? — spytała miękkim akcentem i ciekawość znikła z jej oczu.
— Nie wiem, ale zdaje mi się, że tem spojrzeniem chce pani wydobyć ze mnie tajemnice, o których nie chciałoby się, aby wszyscy wiedzieli... szczególnie pani.
— Dlaczego? Pan jesteś przyjacielem Andrzeja, Andrzej moim, a zatem...
— A zatem niema powodu, ażeby pani wiedziała o mnie to, co wie Andrzej Iwanycz — dokończył.
— Przyczyny niema, ale jest możliwość...
— Dzięki zbytniej szczerości mego przyjaciela. Zła to usługa z jego strony.
— Czy między wami są tajemnice? — spytała. — Może są zbrodnie... — dodała, śmiejąc się i odsuwając się od niego.
— Może... — odpowiedział westchnąwszy.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/295
Ta strona została uwierzytelniona.