Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

milcząco wzięła z rąk jego kapelusz i usiadła na krześle.
— Nie będę już, nie będę! — zawołała z żywością. — Ach, ten nieznośny język! Doprawdy, nie śmiałam się z pana. — Powiedziała to tak śpiewnie, że w mowie tej czuć było drganie uczucia.
Obłomow uspokoił się.
— Ach, ten Andrzej! — zawołał z wymówką.
— No, teraz możemy przystąpić do — następnie. A zatem: cóż robić następnie, ażeby się pan nie nudził? — spytała.
— Proszę zaśpiewać!
— Jest to właśnie ten komplement, którego oczekiwałam! — przerwała mu z radością. — Wie pan — mówiła dalej z ożywieniem — gdyby pan przed trzema dniami nie powiedział po moim śpiewie „ach“ — jabym całą noc nie spała, możebym nawet płakała.
— Dlaczego? — spytał Obłomow.
Olga zamyśliła się.
— Nie wiem.
— Pani posiada dużo miłości własnej — może dlatego.
— Tak, rzeczywiście dlatego — odpowiedziała w zamyśleniu, uderzając palcami jednej ręki o klawisze. — Ale miłość własna jest we wszystkiem... i dużo. Andrzej Iwanycz powiada, że jest to prawie jedyna siła, która wolą kieruje. Otóż, zdaje się, że panu braknie tej dźwigni, dlatego też wszystko...
Olga nie dokończyła frazesu.
— Co? — pytał Obłomow.
— Nic... tak... — zatarła domysł. Ja lubię Andrzeja Iwanycza — ciągnęła — nie za to tylko, że on mnie rozśmiesza; czasem kiedy on mówi —