nie pokazuje — wstyd mu... Chyba to nie zuchwałość? A któż winien? — myślała. — Naturalnie Andrzej Iwanycz, boć to przecie on zmusił ją do śpiewu.
Ale Obłomow z początku nie okazywał chęci słuchania. To ją gniewało... i ona starała się... Mocno poczerwieniała, tak, usiłowała ze wszystkich sił rozruszać go trochę...
Sztolc mówił o nim, że jest apatyczny, że nic go nie zajmuje, że wszystkie uczucia w nim wygasły... Chciała się przekonać, czy już w nim nic niema — i oto śpiewała, śpiewała... jak nigdy...
Mój Boże! Przecież ja sama jestem winna... poproszę go o przebaczenie... Czego? — nasuwało się pytanie. Co mu powiem? M-sie Obłomow... winną jestem... wciągałam pana... Jaki wstyd! „To nieprawda! — powiedziała, uniósłszy się. — Kto śmie tak myśleć! Czyż wiedziałam, jak się to zakończy? A gdyby tego wszystkiego nie było? Gdyby „to“ nie wyrwało mu się... co wtedy? — pytała sama siebie. — Nie wiem“.
Od tego dnia począwszy, doświadczała dziwnego jakiegoś uczucia... widocznie była obrażoną... Jakiś żar ją pali... na policzkach wykwitają rumieńce...
— Rozdrażnienie... maleńka febra... — mówił doktór.
Czego narobił ten Obłomow! O, trzeba mu dać dobrą lekcję, ażeby się coś podobnego nie powtórzyło! Poproszę ciotki, ażeby mu wypowiedziała nasz dom. On nie powinien się zapominać! Jak on śmiał... — myślała, przechadzając się w parku z roziskrzonem okiem.
Nagle usłyszała czyjeś kroki.
Ktoś idzie... — pomyślał Obłomow.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.