— Tak, na miłość Boga, proszę się nie gniewać i zapomnieć. Upewniam panią, było to tylko chwilowe uniesienie... skutek muzyki.
— Więc muzyka winna!
Twarz Olgi zmieniła się. Dwie różowe plamki na twarzy znikły, oczy pobladły.
— Zatem, nic niema... — myślała. On odwołał swoje nieostrożne słowo, więc niema się o co teraz gniewać... I bardzo dobrze... Teraz spokój... Można, jak dawniej, rozmawiać, żartować...
Przechodząc koło drzewa, szybko wyciągnęła rękę i urwała gałązkę, potem listek jeden oderwała ustami i gałązkę rzuciła na ziemię.
— Pani nie gniewa się? Zapomniała? — pytał Obłomow, schylając się ku niej.
— O co tu idzie? Czego pan prosi? — ze wzruszeniem i gniewem pytała, odwracając się od niego. — Już zapomniałam... złą mam pamięć...
Obłomow milczał i nie wiedział, co począć. Widział tylko gniew nagły, ale nie wiedział przyczyny.
— Mój Boże! — myślała Olga. Wszystko wróciło do porządku. Całego zdarzenia — jakby nie było... i chwała Bogu... Ach, Boże mój... Cóż to jest? Ach, Soniczko, Soniczko, jaka ty szczęśliwa!
— Wrócę do domu! — rzekła, przyśpieszając kroku i wchodząc w inną aleję.
Łzy ją dusiły, bała się zapłakać.
— Nie tędy... tu bliżej... — zauważył Obłomow.
— Dureń jestem! — pomyślał smutnie. — Trzeba było wyjaśnić wszystko! Jeszcze więcej tem ją teraz obraziłem. Nie trzeba było przypominać... tak wszystkoby minęło, samo się zapomnia-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.