czy, Olgo Siergiejewna... ja zachoruję... nogi drżą pode mną... ledwie stoję...
— Dlaczego? — spytała nagle Olga, patrząc na niego.
— Ja nie wiem... — wstyd mnie opuścił... ja się nie wstydzę mego słowa... zdaje mi się, że w niem...
Znowu mrówki przeszły mu pod sercem, znowu zdało mu się, że coś niepotrzebnego wymknęło mu się, znowu jej dobre i ciekawe spojrzenie paliło go.
Ona z wdziękiem zwróciła się do niego i niecierpliwie czekała odpowiedzi.
— Cóż w niem? — spytała.
— Boję się mówić... pani się rozgniewa.
— Proszę mówić! — rzekła rozkazująco.
Obłomow milczał.
— Więc cóż!
— Ja chcę płakać, patrząc na panią... Widzi pani, ja nie mam miłości własnej, nie wstydzę się serca...
— Dlaczegoż płakać! — pytała, a na policzkach jej znowu zakwitły dwa rumieńce.
— Ja ciągle słyszę głos pani... ja czuję...
— Co? — i łzy popłynęły jej z oczu. Z naprężeniem czekała odpowiedzi.
Zbliżyli się do ganku.
— Czuję... — śpieszył dopowiedzieć Obłomow, i zatrzymał się.
Olga powoli, jakby z trudem, szła po wschodkach.
— Tę samą muzykę... to same wzruszenie... to samo uczucie... — proszę mi wybaczyć, doprawdy nie umiem panować nad sobą...
— M-sie Obłomow... — zaczęła ostro, a twarz jej nagle zajaśniała uśmiechem — nie gniewam
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.