Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

wonemi, silnemi, nigdy nie próżnującemi rękoma.
Twarzy jej nie było prawie wcale widać. Na przód wybijał się tylko nos. Nie był on wprawdzie wielki, ale tak źle pasował do twarzy, jakby był tylko przyczepiony, a przytem dolna część jego była trochę podniesiona do góry, dlatego też i twarz nieco zakrywał. Była ona tak niewidoczna, wyblakła, że nos dawno już rzucił się w oczy, a twarzy nie dostrzegało się prawie.
Dużo na świecie takich mężów, jak Zachar. Nieraz i dyplomata niedbale wysłucha rady żony, ściągnie ramionami, a wkońcu — pójdzie za jej radą.
Traktują oni swoje żony tak samo opryskliwie lub lekceważąco, że ledwie raczą przemawiać, uważając je albo za „baby“, jak Zachar, albo za kwiatki, któremi się bawią po ukończeniu poważnego zajęcia i pracy.
Południe już dawno ogrzewało drożyny parku. Wszyscy siedzieli w cieniu wielkich parasoli, tylko niańki z dziećmi odważnie przechadzały się grupami lub siedziały na trawie pod palącemi promieniami południa.
Obłomow wciąż jeszcze leżał na kanapie, rozmyślając nad treścią porannej rozmowy z Olgą.
— Ona mnie kocha, w niej tkwi jakieś uczucie dla mnie. Czyżby to było możliwe? Myśli o mnie... dla mnie śpiewała tak namiętnie, a muzyka oboje nas zaraziła sympatją.
Duma zajaśniała w nim, obudziło się życie — jego barwy i promienie, których do niedawna jeszcze nie dostrzegał. Zdawało mu się, że jest już z nią razem zagranicą, w Szwajcarji, na jeziorach