Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

włoskich, przechadza się po ruinach Rzymu, płynie gondolą, gubi się w tłumie Paryża, Londynu, a potem, potem... w swoim raju na ziemi, w Obłomówce.
Ona — bóstwo z miłym szczebiotem, z artystyczną białą twarzyczką, z cienką delikatną szyją...
Chłopi moi nic równie pięknego nie widzieli. Upadną przed nią twarzą do ziemi, jak przed aniołem. Ona cicho stąpa po trawie, on z nią... śpiewa mu. Obłomow czuje życie w sobie, jego cichy szelest, odczuwa plusk jego fali... i zamyśla się nad ziszczonem marzeniem, nad pełnią swego szczęścia.
Nagle twarz mu spochmurniała.
— Nie, to być nie może! — zawołał głośno prawie. Wstał z kanapy i chodził po pokoju. — Kocha mnie ośmieszonego, z sennem wejrzeniem, z wyblakłemi policzkami... Nie, ona się tylko śmieje ze mnie...
Stanął przed lustrem i przypatrywał się sam sobie, z początku bardzo krytycznie, potem wzrok jego wyjaśniać się począł, uśmiechnął się nawet...
— Zdaje mi się, że wyglądam lepiej, świeżej niż w mieście — rzekł — spojrzenie moje nie jest mętne... Zaczął się był tworzyć jęczmień na oku — i znikł... Pewnie to powietrze tutejsze tak działa... dużo chodzę, wina nie piję wcale, nie leżę zupełnie... Nie trzeba i do Egiptu jechać!
Przyszedł służący od Marji Michajłowny, ciotki Olgi, prosić na obiad.
— Idę, idę! — zawołał Obłomow.
Służący odszedł.
— Poczekaj!... masz...
Dał mu napiwek.