— Podobało mi się to, że pani rzuciła ją z gniewem.
— Podoba się gniew! To coś nowego! Dlaczego?
— Nie powiem.
— Niech pan powie... ja proszę...
— Za nic, za żadne skarby!
— Błagam pana!
On skinął przecząco głową.
— A jeśli... ja śpiewać będę?
— Wtedy... może...
— Zatem, tylko muzyka działa na pana? — spytała ściągnąwszy brwi. — Więc to — prawda?
— Tak, muzyka z duszy pani.
— Będę śpiewać... Casta diva... Casta di... — zaczęła wezwaniem Normy — i zatrzymała się.
— Teraz proszę mówić!
Obłomow walczył czas jakiś ze sobą.
— Nie, nie! powiedział jeszcze bardziej stanowczym głosem, niż poprzednio. Jeśli to nieprawda, jeśli mnie tylko tak się zdawało... — Nigdy! Nigdy!
— Cóż to może być? Coś przerażającego? — rzekła utkwiwszy myśl w tym punkcie, a spojrzenie w jego twarzy.
W twarzy jej odbijała się powoli świadomość. W każdym jej rysie skupiał się promyk domysłu i nagle cała twarz zajaśniała pewnością... Tak słońce niekiedy, wychodząc z za obłoku, powoli oświeca jeden krzak, drugi, potem dachy — i nagle oświeci cały krajobraz...
Olga już odgadła myśl Obłomowa.
— Nie, nie, język mój nie chce mnie słuchać... Proszę nie pytać nawet.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.