tylko na nie, można było odgadnąć, że to ciotka i siostrzenica, a nie matka i córka.
— Jadę po sprawunki — mówiła ciotka — może ci czego potrzeba.
— Tak, ciociu, chciałabym zamienić moją suknię liljową — odpowiedziała Olga, — i obie pojechały razem.
Albo też:
— Nie, ciociu, niczego mi nie trzeba... Niedawno byłam w sklepach.
Ciotka ujmowała ją dwoma palcami za policzki, całowała w czoło, Olga ciotkę — w rękę i jedna jechała, druga — zostawała.
— Wynajmiemy tę samą willę... — rzeknie ciotka ani pytająco, ani decydująco, jak gdyby sama z sobą rozmawiała i nie mogła się zdecydować.
— Tak, tam bardzo ładnie — odpowie Olga.
I willę wynajmywano.
A jeśli Olga powie:
— Ach, ciociu, czy też cioci nie znudził się ten las i piasek? Może lepiej poszukać w innej stronie.
— Poszukajmy... — odpowie ciotka.
— Pojedziemy do teatru? Dawno już mówią o tej sztuce — mówi ciotka.
— Z przyjemnością — odpowiada Olga, bez tego pośpiechu, który komuś chciałby zrobić przyjemność lub był wyrazem poddania się cudzej woli.
Czasem posprzeczały się łagodnie.
— Zmiłuj się ma chère[1], czyż ci do twarzy zielone wstążki? — mówiła ciotka. — Weź raczej paljowe[2].
— Ach, ciociu... już sześć razy je miałam... Znudzą się nareszcie.
— Weź pensée[3].
— A czy ciocia te woli?