czasu na coś nadzwyczajnego. Przetańczyła tylko dwa mazury, parę kontradansów — i głowa ją rozbolała... nie spała w nocy...
A potem znowu wszystko minęło, ale twarz jej nabrała innego wyrazu: już teraz inaczej patrzy, nie śmieje się zbyt głośno, całej gruszki nie wkłada odrazu do ust, nie opowiada „jak u nich na pensji“... Ona także ukończyła nauki...
Obłomow po paru dniach, jak niegdyś kuzynek, nie poznał Olgi. Patrzył na nią bojaźliwie, ona na niego śmiało, ale bez tej ciekawości, jaką zdradzała przedtem, bez łagodności — tak, jak inne.
— Co się z nią stało? O czem ona teraz myśli, co czuje? — Obłomow gubił się w domysłach. — Jak mi Bóg miły, nic nie rozumiem!
Nie mógł zrozumieć tego, że stało się z nią to, co się dzieje z mężczyzną w dwudziestu pięciu latach przy pomocy dwudziestu pięciu profesorów i bibljotek, po różnych podróżach po świecie, niekiedy nawet ze stratą pewnego aromatu czystej duszy, świeżości myśli i — włosów — to znaczy, że ona wstąpiła w sferę samowiedzy. Wstęp ten odbył się łatwo i kosztował ją niewiele.
— Nie, to zbyt ciężkie i nieznośne — zauważył Obłomow. — Przeniosę się na Wyborgską stronę, będę czytał, pracował, pojadę do Obłomówki... sam — dodał z westchnieniem. — Bez niej! Żegnaj mi, mój raju, mój cichy, jasny ideale życia!
Nie poszedł do ciotki ani na czwarty, ani na piąty dzień, nie czytał, i nie pisał. Wyszedł na przechadzkę — droga pełna kurzu, wiodąca pod górę...
— Poco się mam włóczyć w taki upał! — pomyślał, — ziewnął, wrócił do domu, położył się na kanapie i zasnął snem ciężkim, jak niegdyś
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.