jadę za granicę! — przemówił z gniewem Obłomow.
— Zagranicę! — nagle uśmiechnąwszy się rzekł Zachar. — Dobrze to mówić — zagranicę!
— Co ciebie tak dziwi? Pojadę i rzecz skończona... paszport już mam...
— A któż tam buty panu będzie ściągał? — z ironią zauważył Zachar. — Dziewczęta, czy co? Tam zmarnieje pan beze mnie.
Znowu uśmiechnął się, aż bokobrody i brwi mu się podniosły.
— Głupstwa tylko pleciesz! Zabierz to i wynoś się! — rzekł z gniewem Obłomow.
Na drugi dzień, ledwie Obłomow obudził się o dziesiątej godzinie, Zachar, podając mu herbatę, powiedział, że kiedy rano chodził do piekarza, spotkał tam panienkę.
— Jaką panienkę?
— Jaką? Olgę Siergiejewnę.
— Więc cóż? — niecierpliwie spytał Obłomow.
— Co? Kazała się kłaniać, pytała o zdrowie, co barin robi?
— Cóżeś ty powiedział?
— Powiedziałem, że zdrów... cóż mu się miało stać?
— Dlaczego ty dodajesz swoje głupie uwagi? — zauważył Obłomow. — „Co się mu miało stać?“ — powtórzył. — Skąd ty wiesz, co się ze mną dzieje? Co więcej?
— Pytała, gdzie barin jadł wczoraj obiad?
— I cóż?
— Powiedziałem, że w domu, że i kolację jadł w domu. „A twój pan w domu jada wieczerzę?“ — spytała. — „Tylko dwoje kurcząt raczył zjeść...“ — rzekłem.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.