znowu się skupia i zamyka się w sobie. Ale daleko częściej popychała go naprzód, wiedząc, że z własnej woli nie postąpi ani kroku i pozostanie nieruchomym tam, gdzie ona go zostawi.
— Byłeś pan zajęty? — spytała, wyszywając coś na kanwie.
— Powiedziałbym — zajęty, — ale ten Zachar, — pomyślał.
— Tak, czytałem trochę — odpowiedział niedbale.
— Co mianowicie? Romans? — pytała i podniosła na niego oczy, ażeby się przekonać, jaki będzie miał wyraz twarzy, kłamiąc.
— Nie, ja powieści prawie nie czytuję — odpowiedział spokojnie. — Czytałem „Historję odkryć i wynalazków“.
— Chwała Bogu, że choć jedną kartkę dzisiaj przeczytałem — pomyślał.
— Po rosyjsku?
— Nie, po angielsku.
— Czytuje pan po angielsku?
— Trochę ciężko, ale czytam. A pani... nie była pani w mieście? — spytał raczej dlatego, ażeby zatuszować rozmowę o książkach.
— Nie. Nie wyjeżdżałam z domu. Ja zawsze pracuję w tej alei.
— Zawsze tutaj?
— Tak. Bardzo mi się tu podoba. Wdzięczną jestem bardzo panu, żeś mi ją wskazał. Tędy nikt prawie nie przechodzi.
— Rzeczywiście.
Zamilkli oboje.
— U pana jęczmień znikł już zupełnie? — spytała, patrząc na prawe jego oko.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.