Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby to zależało od Obłomowa, byłby z pewnością nie wyszedł poza park, ale Olga zawsze coś nowego wymyśliła, a, gdy na propozycję wyjazdu kiedykolwiek zawahał się z odpowiedzią — wycieczka z pewnością przychodziła do skutku. Wtenczas zadowolenie Olgi trwało, zdaje się, bez końca. Na kilka wiorst od letniska, nie było pagórka, na którymby po kilka razy nie był.
Sympatje ich wzajemne wzrastały, rozwijały się i objawiały, jak zwykle u ludzi. Olga rozkwitła w pełni, jak jej uczucie. W oczach jej było więcej światła, w ruchach — gracji, piersi jej rozwinęły się i falowały równo.
— Wypiękniałaś na letnisku, Olgo — mówiła ciotka.
Uśmiech barona zdawał się powtarzać także ten komplement.
Olga z rumieńcem na twarzy schyliła głowę na ramię ciotki, a ciotka głaskała ją po twarzy.
— Olga! Olga! — ostrożnie, szeptem prawie wołał na nią Obłomow u podnóży góry, gdzie mu naznaczyła schadzkę, ażeby stąd pójść razem na przechadzkę.
Odpowiedzi nie było. Spojrzał na zegarek.
— Olgo Siergiejewna! — zawołał głośno.
Znowu milczenie.
Olga siedziała na górze, słyszała wołanie i, wstrzymując się od śmiechu, milczała. Chciała, ażeby on wszedł na górę.
— Olgo Siergiejewna! — wołał, przedarłszy się przez krzaki do połowy góry i głowę do szczytu podnosząc.
— Na wpół do szóstej powiedziała przecież... — myślał.