Olga nie wytrzymała i śmiać się poczęła.
— Olga! Olga! Ach! pani tam...
I począł wdrapywać się na szczyt.
— Ach! Że też chce się pani bawić się w chowanego na górze!
Usiadł przy niej.
— Ażeby mnie pomęczyć trochę, sama się pani męczy.
— Skąd pan przychodzi? Wprost z domu? — spytała.
— Nie, byłem u pani. Pytałem — powiedziano mi, że już niema.
— Cożeś pan dzisiaj robił?
— Dzisiaj...
— Wymyślał pan Zacharowi — dopowiedziała.
Zaśmiał się, jak się śmieje z czegoś zupełnie niemożliwego.
— Nie. Czytałem Revue... Ale proszę posłuchać...
Nic jednak nie powiedział. Usiadł tylko przy niej i wpatrywał się w profil jej twarzy, w głowę, w ruchy jej rąk, gdy przewlekała igłę przez kanwę i wyjmowała ją. Utkwił w nią wzrok i nie mógł go oderwać.
Sam siedział nieruchomo. Tylko oczy jego zwracały się w lewo lub w prawo, to wdół, stosownie do ruchu jej rąk. W jego wnętrzu kipiało życie: krew krążyła mocniej, serce biło silniej i drgało — wszystko to oddziaływało na niego tak silnie, że oddychał powoli i ciężko — jak oddychają przed karą śmierci lub w chwili rozkoszy duchowej.
Obłomow był, jak niemy. Nie mógł się poruszać, tylko wilgotne ze wzruszenia oczy nieruchomo były utkwione w Olgę.
Ona rzucała na niego czasem głębokie spojrze-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.