Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/358

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, odczytywała zbyt wyraźną treść z jego twarzy i myślała:
— Mój Boże! Jak on mnie kocha! Ile miękkości w jego uczuciu!
I cieszyła się i dumną była, że on, powalony, leży u jej nóg.
Chwila symbolicznych napomknień, wyrazistych uśmiechów, gałęzi bzu minęła bezpowrotnie. Miłość stawała się sroższą, bardziej wymagającą, poczęła się przeradzać w pewnego rodzaju obowiązek. Powstały wzajemne prawa. Obie strony stawały się coraz bardziej dla siebie zrozumiałe: znikały wątpliwości, nieporozumienia, a miejsce ich zajmowały sprawy wyraźne i poważne.
Olga dotykała go ciągle sarkazmem za lata strawione w próżniactwie, wydawała surowy wyrok, prześladowała jego apatję głębiej, prawdziwiej, niż to czynił Sztolc. Potem w miarę większego wzajemnego zbliżania się, od sarkazmów nad zwiędłem i niedołężnem życiem Obłomowa, przeszła do despotycznego narzucania mu swojej woli, odważnie mówiąc mu o celach życia i obowiązkach, bezwzględnie wymagając od niego ruchu, bezustannie budziła jego umysł, bądź zmuszając go do rozważania jakiejś delikatnej życiowej sprawy, którą sama dobrze znała, bądź sama narzucała mu się z jakąś kwestją niejasną lub niedostępną dla niej.
Obłomow szamotał się, mozolił głowę, wykręcał się, ażeby nie poniżyć się zbytnio w oczach Olgi lub dopomóc jej do rozwikłania jakiejś zagadki, zamiast po bohatersku tylko rozciąć.
Cała taktyka kobieca Olgi była przesiąknięta miękką sympatją; wszystkie jego usiłowania, by