Potem wyszukiwał staloryty lepszych obrazów i mistrzów.
Jeśli mu się zdarzyło powiedzieć cokolwiek nie namyślając się — wnet go zasypywała pytaniami.
Biedny Obłomow to powtarzał rzeczy zapomniane, to jeździł do księgarni po nowe książki, a niekiedy nie spał noc całą, szukał, czytał, ażeby jutro rano, niby niechcący, odpowiedzieć na wczorajsze pytanie — niby przypominając sobie.
Olga zasypywała go pytaniami nie z powodu kobiecej ciekawości, nie z powodu chwilowego kaprysu, by wiedzieć to lub inne, ale z naciskiem, niecierpliwie, a gdy Obłomow ociągał się, męczyła go długiem badawczem spojrzeniem. Jak on drżał pod tym wzrokiem!
— Dlaczego pan nic nie mówi? Dlaczego pan milczy? — pytała go. — Możnaby myśleć, że się pan nudzi.
— Ach! — wyrzucał z siebie, jak gdyby przychodził do przytomności po omdleniu. — Jak ja kocham panią!
— W samej rzeczy? A gdybym nie zapytała, niktby się nie domyślił.
— Czyż w rzeczy samej pani nie odczuwa tego, co się we mnie dzieje? — zaczął. — Pani wie... Ja nawet mówię z trudnością. Ot tu — proszę dać rękę — coś mi przeszkadza, jak gdyby ciężar jakiś leżał... jak kamień... jak się zdarza w ciężkim smutku, a tymczasem, dziwna rzecz, śród rozpaczy i szczęścia, w organizmie naszym odbywa się ten sam proces: czuje się ciężar na duszy, trudno oddychać, chce się płakać... Gdybym zapłakał, uczułbym tak, jak w smutku — ulgę od łez.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/361
Ta strona została uwierzytelniona.