Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/363

Ta strona została uwierzytelniona.

Olga spojrzała na niego z uśmiechem wymówki.
— Pani o starym szlafroku! — zawołał. — Ja czekam, dusza zamiera we mnie z niecierpliwości by usłyszeć, jak z serca pani wyrywa się to uczucie, jakiem imieniem nazwie je pani, a pani... O, Olgo! Tak, ja jestem w pani zakochany i bez tego nie może być czystej miłości. Nie gestem zakochany w ojcu, w matce, w niańce, a kocham ich.
— Nie wiem — odpowiedziała zamyślona, jak gdyby wchodząc w głąb siebie i usiłując poznać, co się w niej dzieje. Nie wiem, czy jestem zakochana w panu, jeśli nie — to może jeszcze nie nadeszła chwila. Wiem tylko jedno — że tak głęboko nie kochałam ani ojca, ani matki, ani niańki...
— Jakaż to różnica? Czy pani odczuwa coś innego? — dopytywał się.
— A pan chce wiedzieć? — spytała złośliwie.
— Tak, tak, tak! Czyż pani nie odczuwa konieczności wypowiedzenia się?
— Dlaczego pan chce wiedzieć?
— Ażeby żyć tem uczuciem każdej chwili — dziś, całą noc, jutro... do nowego oglądania pani. Ja tem tylko żyję.
— Otóż widzi pan, pan musi codziennie odświeżać zapas swego uczucia — oto w tem tkwi różnica między zakochanym a kochającym. Ja...
— Pani? — niecierpliwie pytał Obłomow.
— Ja kocham inaczej — powiedziała, oparłszy się plecami o ławeczkę i błądząc wzrokiem po obłokach. — Mnie bez pana — przykro, rozstawać się z panem na krótko — żal, na długo — boleśnie. Ja raz na zawsze poznałam, widziałam i wierzę, że pan mnie kocha i jestem szczęśliwa, chociaż