— Kocham! Kocham! Kocham! Oto masz zapas na trzy dni, — rzekła, wstając z ławeczki.
— Pani ciągle żartuje, a ze mną co się dzieje! — westchnął schodząc z góry.
Tak dźwięczał w ich rozmowie zawsze ten sam motyw w różnych warjantach. Zetknięcia się ich, rozmowy, była to tylko pieśń, dźwięki, jedno i to samo światło, które gorzało jasno, tylko załamywało się i rozdrabniało się w różowych, zielonych, paljowych przebłyskach, drżąc w otaczającej go atmosferze. Każdy dzień, każda godzina przynosiły nowe dźwięki, nowe promienie, ale światło było to samo, dźwięczał ten sam motyw.
Oboje wsłuchiwali się w te dźwięki i śpieszyli je wyśpiewać, jedno przed drugiem; jutro zadźwięczą nowe dźwięki, zabłysną nowe promienie; zapominano to, co prześpiewano wczoraj.
Olga ubierała swoje wylewy serca w te barwy, jakie odbijała w danej chwili jej wyobraźnia, była pewną, że były wiernem odbiciem natury i z niewinną, nieświadomą kokieterją, zjawiała się w tych pięknych barwach przed oczyma przyjaciela.
Obłomow wierzył jeszcze więcej w czystość tych zaczarowanych dźwięków, w upajające światło i starał się jej przedstawić w pełnem uzbrojeniu namiętności, pokazać jej cały blask, całą potęgę ognia, żrącego jego duszę.
Oboje nie kłamali uczuć ani przed sobą, ani jedno przed drugiem. Powtarzali to, co mówiło serce, a głos jego odbijał się od wyobraźni.
Dla Obłomowa małą było rzeczą, czy Olga zjawiała się jako Kordelja i była w rzeczy samej wiernem jej odbiciem, lub czy poszłaby nową ścieżką i przekształciła się w inne widziadło, byleby
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/367
Ta strona została uwierzytelniona.